piątek, 26 kwietnia

Dawno temu w Szopienicach

LUTY – czyli srogi, mroźny, groźny. Tyle synonimów oznacza nazwę tego drugiego miesiąca roku. Ma on jednak tę zaletę, że jest krótszy o parę dni, choć w tym roku jest o dzień dłuższy, ale na szczęście tylko co cztery lata. Jest przez to droższy o wydatki, no więc luty. Bezśnieżny styczeń okazał się nie taki straszny, jak nim straszono – że będzie zima stulecia. Może i tak, lecz w innym wymiarze. Powspominajmy zatem ciepło Szopienice inaczej. Trwa karnawał, 20 lutego będzie tłusty czwartek. Po nim ostatki, a od Środy Popielcowej nowy okres liturgiczny Wielkiego Postu. To jednak dopiero przed nami.

Z dawnych opowieści o Szopienicach zapamiętałam nie tylko to, że były tu kina, wspaniałe restauracje, działał amatorski teatr, lecz przede wszystkim to, że w okresie karnawału odbywały się tutaj wspaniałe bale! Organizowali je mieszkańcy, skupieni w licznych towarzystwach. Było to współzawodnictwo w urządzaniu imprez, które miały piękną oprawę, oraz konkursów na najpiękniejsze stroje. I wybierano królową balu! Były i bale kostiumowe, bo w Szopienicach życie niegdyś tętniło pomysłowością i kulturą. Odbywały się one w salach nieistniejących już budynków – w dawnej „Haksie”, w hotelu Frühaufa, a także w reprezentacyjnej sali Urzędu Gminy (tam, gdzie dziś przychodnia).

Lata trzydzieste to był prawdziwy rozkwit Szopienic i Roździenia, tworzących gminę jak się patrzy. Toteż wspomniane bale karnawałowe cieszyły się ogromną popularnością i do dobrego tonu należało wziąć w nich udział. Panie, pragnąc zdobyć tytuł „królowej balu”  – założyć koronę i otrzymać nagrodę (kosz delikatesowy), prześcigały się w pomysłach i rywalizowały. Wiadomo, kosz pełen łakoci był zachętą a tytuł towarzyszył zwyciężczyni przez cały rok. Panie i panienki korzystały z wypożyczalni strojów Teatru Wyspiańskiego w Katowicach, który w okresie karnawału chętnie oferował kostiumy. A było w czym wybierać!

Nasi przodkowie lubili się bawić. Dzięki Towarzystwu Gimnastycznemu „Sokół” byli nieźle wysportowani, a dzięki chórowi im. Wyspiańskiego byli rozśpiewani. I to jak! Dostąpili też czegoś niezwykłego. Zostali bowiem zaproszeni do rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach ze swoim występem. Dyrygentem chóru był mysłowiczanin, pan Henryk Hornik, organista kościoła garnizonowego w Katowicach. Zginął podczas II wojny światowej, lecz pamięć o nim na długo zachowali członkowie chóru. Ten chór, tak zwany „mieszany”, połączył wiele par małżeńskich. „Wyspiański”, bo tak potocznie mówiło się o chórze, śpiewał na ślubach w kościele św. Jadwigi, kiedy koleżanki i koledzy spośród jego członków zawierali związki małżeńskie. Tradycyjnym prezentem był też serwis kawowy z bogucickiej „Porcelanki”, niezwykle elegancki, oraz piękne życzenia, oprawione w stylowe ramki. A skoro już o ślubach mowa, to kwitło tu również życie duchowe. Panowie założyli Towarzystwo Mężów Katolickich, zaś panie –  Stowarzyszenie Pań Miłosierdzia Św. Wincentego a Paulo. „Wincentki” – tak popularnie nazywane – prowadziły szeroko zakrojoną akcję charytatywną dla uboższych rodzin, których, jak wiadomo, nigdy nie brakowało. Społeczność Szopienic i Roździenia robiła wiele dobrego, dzięki czemu nasza gmina prężnie się rozwijała. Dbano o szkoły i ochronki, czyli przedszkola, ale najlepszą sławą cieszyła się ochronka u sióstr boromeuszek.  Wspomniane towarzystwa rozwijały ruch pielgrzymkowy, zwłaszcza do Czernej i Krakowa, a także do Ojcowa, bo przecież sokolskie hasło brzmiało: „W zdrowym ciele zdrowy duch”.  O tego ducha również dbano i w pieśni, i w czynach.

Występ chóru im. Stanisława Wyspiańskiego z Szopienic w Rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach. W środku dyrygent Henryk Hornik. Rok 1937.

Ciekawie musiało się żyć tutaj w minionym wieku. Idąc ulicami Szopienic, mijamy piękne domy, zwłaszcza te, przy ul. ks. bpa Herberta Bednorza. Mają swoją historię i to niezwykłą. Na przykład willa pana Tomeckiego (dziś hurtownia „Emmanuel”) gościła przez dwa dni przedstawicieli sztabu powstańczego i angielskiej Labour Party podczas III powstania śląskiego. A w willi pana Jacobsona zamieszkał Wojciech Korfanty, lecz niestety musiał salwować się ucieczką na wieść o zamachu na jego życie. Udał się wtedy do Sosnowca, a wieść o tym wydarzeniu była długo żywa w Szopienicach i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ciekawe, czy wiedzą o tym fakcie pracownicy KZGM nr 2, bo tam to się właśnie działo.

Takie były Szopienice z minionego wieku. Pozostało trochę fotografii i trochę wspomnień. Nasi przodkowie, którzy tworzyli tę społeczność, odpoczywają już „na górce”, zaś my powinniśmy zachować pamięć o tym, co było. Jest to nasze dziedzictwo, o które należy dbać.

Już pod koniec stycznia handlowe centra przypominają nam o dacie 14 lutego, czyli walentynkach. Ten anglosaski zwyczaj na dobre u nas zagościł. „Kochajmy się” – tytuł dwunastej księgi „Pana Tadeusza” mówi sam za siebie, no więc trzeba te uczucia jakoś wyrazić, a to poprzez słodycze, kwiaty, ciastka w kształcie serduszek i kubki, przydatne do popijania kawy lub herbaty, bo to przecież nadal zima, więc ciepłych napojów, słów i uczuć nigdy za wiele. Walentynki to stare święto, co potwierdza lektura „Hamleta” Williama Szekspira. Opisał pięknie ten dzień i to, jak obchodzono go przed pięciuset laty. A za tydzień po walentynkach będzie tłusty czwartek. I będą tanie pączki w Biedronce. „No to smacznego!” – powiedział Bartek, maszerując po te pączki. I pomyślał, że jak kupi sześć, to zapłaci tylko za trzy. Opłaci się! A potem już tylko ostatki, które u nas nazywane są „śledziem”. I koniec karnawału.

MARIA KAŹMIERCZAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *