Był rok 1898. W tym czasie nie było jeszcze Polski na mapie. Podzielona, czekała na swoją wolność. W Roździeniu i Szopienicach – były to dwie gminy – żyli jednak ludzie, którzy wybiegali myślą w wolną przyszłość. Zakładali towarzystwa, mające na celu krzewienie ducha patriotyzmu w młodym pokoleniu. I tak powstało Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, prężnie działające i skupiające młodzież i nieco starszych mieszkańców obu gmin. I właśnie o podtrzymanie tego ducha dbali komendanci sokolskiego koła tegoż Towarzystwa. Wybitnym działaczem i jego założycielem był Piotr Łyszczak. Działał w nim także mój dziadek – Jakub Obrał, który jednak musiał opuścić Szopienice i przebywał „na zesłaniu” w zaborze austriackim, czyli w Jaworznie, skąd powrócił wraz z rodziną dopiero w 1922 roku i zamieszkał na Morawie. No i oczywiście od razu powrócił do „Sokoła”, bo to była jego pasja, jego życie.
Szopieniccy sokoli to druhny i druhowie, którzy odbywali ćwiczenia latem na wolnym powietrzu, zaś zimą w salach gimnastycznych, a także w dawnej sali „haksy”, której właścicielem przed wojną był zacny obywatel gminy żydowskiej – pan Freund. On też użyczał sali amatorskiemu teatrowi, który również działał w Szopienicach w okresie międzywojennym. Szopieniccy sokoli brali udział m.in. w Ogólnopolskim Zlocie „Sokoła” w Poznaniu.
Wracam jednak do historii sztandaru, który stanowił znak i symbol Towarzystwa. Był piękny – dwustronny, w kolorze białym i czerwonym. Na bieli widniał wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej z napisem „KRÓLOWO KORONY POLSKIEJ MÓDL SIĘ ZA NAMI”, a na czerwonym tle umieszczony był biały sokół, trzymający w szponach ciężarki gimnastyczne, z napisem „CZOŁEM” (było to zawołanie sokołów) oraz hasłem „W ZDROWEM CIELE ZDROWY DUCH”. Widniał tu także napis „TOWARZYSTWO GIMNASTYCZNE SOKÓŁ ROŹDZIEŃ – SZOPIENICE. ZAŁ. 1898”.
Gdy przyszła II wojna światowa, „Sokół” musiał zawiesić działalność. Jednak żył w pamięci i sercach swoich członków i to na długo, bo w czasach powojennych o „Sokole” się nie mówiło, a nawet zakazywano wspominania o tej „organizacji paramilitarnej” – jak nazywano „Sokoła” w czasach PRL-u.
A sztandar trzeba było ukryć. Wiadomo, że podczas wojny ukrywano wszelkie symbole polskości. Posiadanie ich było ryzykowne, groziło więzieniem w obozach lub śmiercią. Takie były realia wojny. Sztandar przechowywał w domu mój dziadek, Jakub, który przed śmiercią w roku 1941 przekazał go mojej Mamie i przykazał, aby go strzegła, bo to skarb „Sokoła”. Jak przechować sztandar sporych rozmiarów? Było to ryzykowne, ale moja Mama wpadła na prosty i, jak się okazało, skuteczny sposób. Złożyła go w kwadrat i zaszyła, czyniąc z niego zgrabną, ozdobną poduszkę. I jako poduszka leżał sobie przez cztery wojenne lata na kozetce, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. Czekał długo i cierpliwie na swój czas. Bo przecież i po wojnie nie był bezpieczny. Po zakończonej wojnie, gdy z obozu koncentracyjnego w roku 1945 powrócił mój ojciec, Leon, teraz już oboje moi rodzice strzegli sztandaru. Oczywiście, czynili to w tajemnicy, bo „Sokół” nadal nie był postrzegany pozytywnie przez komunistyczne władze. Jednak nadeszła chwila, kiedy sztandar znalazł swój historyczny moment. Był rok 1977 – do redakcji KAW-u, w której wówczas pracowałam, zawitał dyrektor Muzeum Historii w Chorzowie, pan Modrzyński z zamówieniem na druk plakatu. Podczas rozmowy opowiadał, że szuka sztandarów przeróżnych organizacji, działających na terenie Śląska w czasach zaborów i dwudziestolecia międzywojennego, ponieważ Muzeum gromadziło je i posiadało już sporą kolekcję. Opowiedziałam mu historię sztandaru szopienickiego „Sokoła” i wtedy dyrektor Modrzyński, uradowany, stwierdził, że to chyba cud, gdyż szuka go od dziesięciu lat. I zapytał, czy Mama byłaby skłonna przekazać go do zbiorów muzealnych. Moja Mama oczywiście z radością przekazała ten sztandar chorzowskiemu Muzeum, gdzie po renowacji konserwatorskiej w Krakowie zawisł wśród wielu innych ocalonych z wojennej pożogi. Zgodnie z wolą mojego dziadka Jakuba ów sztandar – skarb przetrwał historyczne zawirowania i pozostał śladem dziejów tej naszej małej ojczyzny, jaką są Szopienice. Nieraz myślę o tym, ile trzeba było odwagi ze strony mojej Mamy, aby zachować tajemnicę sztandaru i ocalić go. Ten pomysł z poduszką wymagał przecież nie lada odwagi, a i potem rodzice przechowywali go w przepastnej szufladzie szafy, strzegąc, bo był dla nich czymś niezwykle cennym – był świadkiem czasów, w których upływała ich młodość i odradzała się nasza wolność…