piątek, 3 maja

Tak blisko. Tak inaczej – wywiad z ks. Markiem Donnerstagiem

Ks. Marek Donnerstag – fot. K. Fuksova

Ks. Tomasz Dudek nie jest jedynym kapłanem z Szopienic, który został proboszczem w czeskiej parafii. Kapłan – społecznik znalazł swoich naśladowców. Warto przybliżyć sylwetkę jednego z nich.

O posłudze kapłańskiej w Czechach z ks. Markiem Donnerstagiem rozmawia Anna Rusek.

Kilka razy w roku jest Ksiądz witany przez duszpasterzy przy ołtarzu w kościele św. Jadwigi Śląskiej jako „ksiądz Marek Donnerstag, nasz parafianin pracujący w Republice Czeskiej”. Jak to się stało, że chłopak z Szopienic posługuje właśnie tam?

Po święceniach, w latach 1993-1996, pełniłem posługę wikarego w parafii św. Floriana w Chorzowie. To był czas, gdy biskupi czescy prosili członków polskiego episkopatu o to, by zgodzili się posłać kapłanów ze swoich diecezji do pracy w ich kraju. Czechy boleśnie odczuwały bowiem brak powołań – w latach 90. średnia wieku nielicznych księży wynosiła 67 lat! Arcybiskup katowicki, Damian Zimoń, odpowiadając na tę prośbę, proponował, a nawet zalecał wyjazd do parafii za naszą południową granicą młodym księżom. Wśród kapłanów, którzy zgodzili się pracować w Republice Czeskiej, było dwóch wikarych z chorzowskiej parafii św. Floriana. Odwiedzaliśmy ich z ministrantami oraz innymi grupami w czasie wakacyjnych wyjazdów. Czasem wspomniani księża przyjeżdżali też na Śląsk – opowiadając o swojej posłudze. Wówczas zrodziła się we mnie myśl, że mógłbym iść w ich ślady. Utwierdziłem się w tym przekonaniu po odbyciu rekolekcji. 31 lipca 1996 roku zgłosiłem arcybiskupowi gotowość wyjazdu. W pierwszą niedzielę września tego samego roku, podczas Dnia Wspólnoty Ruchu Światło-Życie ks. arcybiskup przekazał mi decyzję o skierowaniu do pracy w diecezji czesko-budziejowickiej. Poprosił mnie jednocześnie, żebym zgromadzonej w katedrze młodzieży powiedział o motywach, które skłoniły mnie do podjęcia posługi w Czechach.

Istota posługi kapłańskiej nie zmienia się, ale miejsce i ludzie tworzą pewien kontekst tej posługi. Jak wygląda to w Republice Czeskiej, a może – dokładniej – w diecezji czesko-budziejowickiej, gdzie Ksiądz pracuje?

Najlepiej specyfikę pracy w Czechach oddają słowa ks. arcybiskupa Damiana Zimonia. Powiedział on kiedyś: „Tak blisko, a tak inaczej”.  Żeby uświadomić sobie, jak bardzo różni się duszpasterstwo w Polsce od duszpasterstwa u naszego południowego sąsiada, warto przytoczyć dane statystyczne: jedynie 13% ludności Republiki Czeskiej to katolicy, 69% obywateli tego kraju określa się jako ateiści. Co ważne, dwie trzecie osób wierzących i praktykujących skupionych jest na Morawach. W diecezji czesko-budziejowickiej na 800 tysięcy mieszkańców mamy zaledwie 24 tysięcy dominicantes – czyli wiernych, którzy regularnie uczestniczą w niedzielnej mszy świętej. 97% osób to ludzie niepraktykujący. Większość członków czeskiego społeczeństwa nie utożsamia się z Kościołem katolickim ani z innymi wyznaniami, choć trudno powiedzieć, aby byli zupełnie niewierzący. Jest w nich jakaś świadomość Absolutu, co jednak nie przekłada się na konkretne praktyki religijne. Nie czują nawet potrzeby kontaktu z Bogiem – poukładali sobie życie bez Niego. Bliskie im „chrześcijaństwo kulturowe” – obchodzą Boże Narodzenie, ale nie świętują już Wielkanocy. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem „odwróconych proporcji”, wskutek czego osoby praktykujące, aczkolwiek tolerowane, traktuje się jako „dziwne”. Trzeba też pamiętać, że negatywny stosunek do katolicyzmu uwarunkowany jest historycznie. Kościół w Polsce podczas zaborów był jednym z filarów tożsamości, w Czechach – kojarzył się ze zniewoleniem, z narzucaniem religii przez Monarchię Austro-Węgierską. Do sekularyzacji czeskiego społeczeństwa przyczynił się też komunizm. Nie może zatem dziwić, że nastroje antyklerykalne są tu dość powszechne.

Pomimo to nie żałuję, że podjąłem decyzję wyjazdu. Po ponad dwudziestu latach posługiwania w tym kraju mam wewnętrzne przekonanie, że jestem we właściwym miejscu. A trzeba jeszcze dodać, że to miejsce prześliczne – południowe  Czechy obfitują w zabytki, dużo tu ciekawych krajobrazów – to wszystko mam na wyciągnięcie ręki.

Najwięcej czasu (do tej pory) spędził Ksiądz w Tynie nad Wełtawą. Jakie ślady pozostawiła obecność polskiego kapłana w tym miasteczku?

W swojej pracy duszpasterskiej koncentrowałem się głównie na sprawowaniu sakramentów. Nawiązałem ponadto bardzo dobrą współpracę z lokalnymi władzami. Dzięki niej do świątyni powróciły dzwony. Pozyskałem też unijne fundusze na remont kościoła. Udało się przeprowadzić gruntowną renowację wnętrza oraz murów zewnętrznych budowli. Miałem swój udział w integracji środowiska – współdziałałem z tyneckimi organizacjami i stowarzyszeniami. Zostałem nawet przez władze Tynu wyróżniony medalem „Zasłużony dla współpracy z miastem”. Dla swoich parafian organizowałem pielgrzymki do polskich sanktuariów, m.in. w Częstochowie, Licheniu czy Krakowie. Dla wielu z nich była to okazja do pierwszego kontaktu z naszym krajem. Sądzę jednak, że będę pamiętany jako „fararz”, który miał wielkiego psa i wielki motor (śmiech).

Jakie są aktualne obowiązki Księdza w nowej parafii?

Podobnie jak w Tynie – najważniejszym moim obowiązkiem jest sprawowanie sakramentów. Oprócz tego pełnię funkcję proboszcza, dziekana dekanatu suszycko-nepomuckiego w diecezji czesko-budziejowickiej.

Z uśmiechem i dystansem wobec siebie mówi Ksiądz o swoim czeskim akcencie i potknięciach językowych… Żeby być duszpasterzem Czechów,  trzeba myśleć po czesku?

Przede wszystkim myślę w kategoriach polskiego Kościoła, bo z niego wyrastam. Przechodząc jednak do kwestii językowych – oczywiście, dla duszpasterza ważne jest, by dobrze opanował mowę wiernych. Gdy przyjechałem do Czech, miałem pewne problemy, nie uniknąłem błędów, używałem niewłaściwych słów, stosowałem polskie kalki językowe. Na szczęście spotkałem się z ogromną wyrozumiałością parafian. Pocieszali mnie, że dzięki tym potknięciom mają okazję pogłębić własną świadomość językową. Obecnie mówię płynnie po czesku. Trudność sprawia mi natomiast formułowanie wypowiedzi pisemnych ze względu na skomplikowane zasady ortograficzne oraz specyficzny styl tej odmiany języka. Gdy staję przed koniecznością stworzenia jakiegoś tekstu, proszę kompetentne osoby o jego redakcję i skorygowanie ewentualnych usterek. Najwięcej wysiłku wymagają ode mnie sytuacje, gdy muszę „przestawić się” z języka polskiego na czeski lub odwrotnie. Coraz częściej spostrzegam jednak, że formułując jakieś polskie zdanie, „tłumaczę” je w myślach z czeszczyzny. Być może, istotnie, zacząłem „myśleć po czesku”. Najciekawszą jednak odmianą języka posługują się polscy księża, posługujący za naszą południową granicą. W czasie nieoficjalnych rozmów można wówczas usłyszeć ciekawą mieszankę polszczyzny z czeszczyzną, wzbogaconą jeszcze kościelną terminologią. Usłyszeć taką rozmowę – to z pewnością ciekawe doświadczenie.

Wywiad został opublikowany w „Miesięczniku Roździeńskim”, nr 2/2018 (maj 2018), str. 11.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *